Opublikowany przez:
Isabelle
2011-01-21 16:51:41
Bardzo bałam się porodu. Tak bardzo, że podczas wizyt lekarskich sto razy upewniałam się u mojego lekarza, że będę miała cięcie. Wtedy wydawało mi się ono wyjściem idealnym. Podobnie idealną miałam wizję porodu rodzinnego. Przyjdzie mąż, weźmie za rękę i hopsa dziecko wyskoczy. Bo przecież mąż mnie wspiera.
I guzik. Wszystko było inaczej niż myślałam.
Na tydzień przed terminem jakoś dziwnie się poczułam. Niby mnie kłuło w dole brzucha ale nie regularnie. Mężulek pił sobie piwko i oglądał tv. A ja obserwowałam swoje ciało. I chyba za bardzo przejęłam się tymi obserwacjami bo spanikowałam. Pierworódki tak czasem mają.
Kazałam się odwieźć na porodówkę. Wszystko miałam spakowane tylko wsiadać do auta i jechać. No ale jak jechać? Mężuś przecież po piwku był! Znaleźliśmy wyjście awaryjne i moja przyjaciółka Sylwia została wezwana na pomoc.
Stawiła się w ciągu 5 minut. Byłam przejęta ale jeszcze bardziej spanikowana!
Po przybyciu do szpitala i pytaniach do dokumentów podłączono mi ktg i zabrano na badanie ginekologiczne. Rozwarcie miałam na bodajże 2 cm. Ale nie szło dalej. Zaprowadzono mnie do łóżka szpitalnego i kazano czekać na rozwój sytuacji informując mnie, że to czułam to prawdopodobnie były bóle przepowiadające.
I na tej obserwacji swojego ciała w szpitalu spędziłam jeszcze tydzień. Miałam dobrą opiekę. I z tego okresu najbardziej pamiętam wielką ochotę na lody śmietankowe - Cent nie nadążał mi ich dostarczać;) Pamiętam też, jak kobiety przychodziły, rodziły i wychodziły. Pamiętam krzyki rodzących i widok dumnych ojców ubierających się w specjalne ubranka, które nosić trzeba było na salach poporodowych.
Refleksje z tamtego czasu - czy ja urodzę? Czy dam radę? I najważniejsze pytanie - kiedy to się stanie?
I nadszedł moment, w którym myśleliśmy że to już - 26 kwietnia 2006 roku. W nocy zaczęłam krwawić i o 5 rano zgłosiłam to na porodówkę. Dano mi coś na skurcze i położono na sali. Narobiłam alarmu - Cent się zwolnił z pracy i przyjechał rodzić ze mną.
Rodziliśmy, rodziliśmy do 15 i nic! Czułam lekki ból w dole brzucha i to wszystko! Po 15-tej przyszedł lekarz i powiedział, że nic z tego. Że dziś nie urodzę. Zabrano mnie zapłakaną na oddział ginekologiczny. Moje łóżko było już zajęte a nie było miejsc więc położyli mnie na korytarzu. Jak się wtedy czułam - jakbym zawiodła siebie, Centa i to dziecko, które ma się urodzić a ja urodzić nie umiem... nie potrafię... Wtedy wydawało mi się, że dużo w tym względzie ode mnie zależy... Płacząc Centowi w rękaw i mając u boku moją znajomą położną powoli się uspokoiłam i zasnęłam.
Deja vu. Piąta rano, Obudziłam się czując, że mam mokro. Odeszły wody. Znów musiałam się spakować i iść na porodówkę. Położyli mnie na niej a ja Centa już nie zawiadamiałam bo przecież wczoraj się nie udało no to po co się będzie zwalniał z pracy - skończy pracę to przyjedzie bo na
pewno nie urodzę szybko.
Po ósmej zaczęło się. Bóle tak silne i tak okropne, że brakowało mi łez, sił i ochoty. Nie chciałam już rodzić, chciałam aby to się skończyło. Byłam egoistką i myślałam, ze mam do tego prawo. Moje bóle około dwunastej stały się bólami partymi. Męczyłam się tak do 15. Trzy godziny bólów partych - kto je miał wie o czym piszę...
I strach. Po dwunastej do męczarni fizycznych dołączył strach o naszego synka. Bo lekarzy coś przybyło i położnych. Otaczał mnie wianuszek ludzi a ja do nich ustawiona byłam częścią ciała, której zwykle nie wystawiam na widok publiczny. Po ilości osób ( w krótkich przerwach pomiędzy skurczami ) wnioskowałam, że coś jest nie tak.
Wrzeszczałam! Jak ja wrzeszczałam! Koleżanka, która mnie wiozła do lekarza przyszła mnie odwiedzić i przyniosła wodę mineralną. Wygoniłam ją bo trafiła na skurcz tak bolesny, że nie chciałam by ktokolwiek mnie widział w takim stanie. Wiedziałam już, że nie chcę by Cent był teraz ze mną. Byłam jednym wielkim bólem. Jego miłość i obecność w tej właśnie chwili nic by mi nie pomogła.
Nie dostałam środka znieczulającego bo lekarze bali się, że bóle mi się cofną tak jak poprzedniego dnia. Po 12-tej przyszedł ordynator z takim wielkim szpikulcem. Zapytałam go "Chce mi to Pan to tam włożyć?" A on an to "A chce Pani urodzić?" i Tak oto przebił mi pęcherz by wyciekło z niego to co jeszcze zostało.
Po tym nie było odwrotu.
Po 13 błagałam ordynatora by mnie pociął i wyjął mojego synka bo ja już nie wytrzymam. Nie zgodził się. Był przy mnie mój prowadzący lekarz i położna. Miałam szczęście bo akurat mieli dyżury. Kiedy ordynator zwracał mi uwagę bym nie krzyczała - moja położna przychodziła do mnie i mówiła "Krzycz kochana krzycz jak Ci to przynosi ulgę"!
Kilka minut po 15 przyjechał Cent. W przerwie pomiędzy jednym skurczem a drugim powiedziałam mu, że chcę urodzić sama. Nie upierał się. Ufamy sobie. Wyszedł i czekał na korytarzu.
O 15.15 lekarz decyduje - ssawka. Krzyknęłam, że nie chcę. A lekarz zadał mi powtórnie pytanie - czy chcę urodzić. Wokół mnie było chyba z 15 osób. Wiedziałam, że nie jest dobrze....
I tak 27 kwietnia 2006 roku o 15.47 z wagą 3.550 i wzrostem 59 urodził się nasz syn.
Kilka minut potem urodziłam łożysko i dostałam w końcu znieczulenie. Nacinanie zrobiono mi w czasie skurczu a szycie nie bolało bo znieczulenie zaczęło działać.
Michaś dostał 10 pkt w skali Apgar. Kiedy mi go pokazano nie mogłam uwierzyć, że to mój syn... Był taki śliczny i taki do mnie niepodobny:)
Mój kochany mąż zaraz po porodzie był przy mnie - wtedy właśnie go potrzebowałam. Obydwoje byliśmy zachwyceni naszym synkiem i nasz zachwyt nie wygasł...ciągle rośnie:)
Długo na główce miał ślad po ssawce i złamany obojczyk. Ale wiem, że nie było wyjścia!
Kolejne tygodnie nie były dla mnie łatwe. Komplikacje poporodowe się przyplątały i w sumie do lipca byłam pod ścisłą kontrolą lekarza.
Poród to nie bajka a idylliczne obrazy jakie tworzą media bardzo czasem bardzo różnią się od rzeczywistości.
Kobieta podczas porodu nie ma żadnej prywatności - jest pierwotna jak jej miłość do dziecka. Jej ego jest wtedy instynktem, który pozwoli przetrwać nawet największy ból...
By narodziło się życie:)
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Isabelle
2011.01.26 11:16
Napisałam o tym po raz pierwszy teraz! Wcześniej słowa mi się jakoś nie mogły ułożyć...:)
ducinaltum
2011.01.26 11:10
Podziwiam, że potrafisz o tym pisać :) I gratuluję odwagi - bycie matką wymaga chyba największej z możliwych. Gratuluję największego cudu - macierzyństwa. Mnie mama rodziła 24 h - dokładnie tyle trwała akcja porodowa. Nie spieszyło mi się wcale :) lekarz nie zgodził się na cc, a ja nie mogłam wyjść (mama ma wąską miednicę, ja też). Nie potrafię nawet wyobrazić sobie tego bólu. Dla mnie to bohaterstwo :)
89.230.*.*
2011.01.26 07:24
nie zgadzem sie z toba drogi porod nie zawsze jest latwiejszy rodzac drugie dziecko bylo gorzej niz przy pierwszym
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.
Nie masz jeszcze konta na familie.pl?
Załóż je już teraz!