Opublikowany przez: monika.g 2015-03-23 10:25:30
„Nigdy już się do ciebie nie odezwę!” – mówi moja córka, zaplata ręce i odwraca się ostentacyjnie z naburmuszoną miną. Uśmiecham się, bo rozczula mnie ten mały wściekły bączek. Zaraz potem jest mi trochę smutno. „To już tak będzie – myślę sobie – tylko za parę lat dłużej będzie potrafiła wytrwać w tym nieodzywaniu się do mnie”.
Moja koleżanka zabrała swoją siedemnastoletnią córkę na miasto, gdzie miały załatwić coś, o co nastolatka prosiła. Na miejscu doszło do spięcia, po którym dziewczyna przewróciła oczami i powiedziała, że ona w ogóle już nic nie chce i żeby wracały do domu. A jej mama specjalnie z nią pojechała! Efekt? Dwie obrażone na siebie kobiety, które następnego dnia (gdy moja koleżanka opowiadała mi tę historię) nadal ze sobą nie rozmawiały.
- Wiesz, ja się jakoś nie dziwię twojej córce – mówię koleżance. – To nie znaczy, że chcę ją usprawiedliwić, po prostu jej reakcja wydaje mi się normalna dla nastolatki.
- Wiem. Ale to nie zmienia faktu, że jest mi przykro, że tak mnie potraktowała.
W tym rzecz właśnie, że rozumieć zachowania swojego dziecka to jedno, ale to jak się z nimi czujemy to zupełnie inna sprawa. Zgodziłyśmy się z koleżanką, że rozumiemy zachowanie nastolatki, że dla niej pytania czy komentarze mamy były nużące i irytujące, wreszcie – że to normalne, iż przewraca oczami i strzela fochy. A my? My, matki swoich dzieci, często podobnie traktujemy własne mamy!
Nagle przeniosłyśmy ciężar tej rozmowy z naszych niewdzięcznych dzieci na nas same. Na to, jak niewiele czasu dajemy swoim mamom, jak niewiele uwagi jesteśmy w stanie dla nich wykrzesać, jak nużą nas ich komentarze i sposób bycia tych szacownych starszych dam. Jak potwornie przykro musi być naszym mamom…
Matka, bez względu na wiek swój i dziecka, chce być przewodnikiem dla swojej latorośli, wzorem, chce być potrzebna i czuć się kochana. Często chciałaby pewnie być niezbędna. Moja czterolatka potrafi wytrzymać obrażona najwyżej kilkanaście minut, po których rzuca mi się ze łzami na szyję. Też wtedy płaczę, doceniając te momenty. Za kilkanaście lat wytrwa dłużej, a godzić będziemy się mniej spektakularnie. Moja córka jest moim sercem, ale ja nie jestem jej. I to jest właśnie w macierzyństwie, w rodzicielstwie w ogóle, do dupy. Jako dorosłe dziecko mam swoje życie, swoją rodzinę, swoje sprawy, a moja mama jest zawsze tuż obok, ale nie stanowi centrum mojego świata. Powtarzam mojej córce, że najbardziej na świecie kocham ją, jej tatę i siebie; że trzon naszej rodziny to właśnie nasza trójka. A moja córka, kiedy stanie się kobietą, odda ten ocean miłości, który w nią wlewam – przeleje go na swoją rodzinę, na swojego partnera, na swoje dziecko. Niezwykłe w miłości rodzicielskiej, że dajemy ją tak bezinteresownie, ale też odbieramy od własnych rodziców trochę bezmyślnie, jako coś należnego nam i oczywistego.
Porozmawiam dziś z moją mamą. Zapytam co u niej, ale nie, żeby tylko zapytać, tylko z uważną ciekawością oczekując jej odpowiedzi.
Autorka:
Dorota Lipińska - autorka książek dla dzieci, założycielka www.soojka.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
ewewita1383 2015.03.26 16:02
Zna się coś takiego -"małe dzieci -mały kłopot,duże dzieci -duży kłopot". Dziecina mała ,to i gniewanie mniejsze ,dziecina duża -foszek już większy :) Wszystko przetrwamy :) ....
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.