Ja czasem, kiedy wyczerpałam wszelkie łagodniejsze sposoby zaprowadzenia spokoju też dawałam klapsa. Ale przede wszystkim bardzo uważałam, żeby dać klapsa tylko temu, które nabroiło, nigdy obojgu, gdy drugie nie było winne. Ale miałam kiedyś takie zdarzenie, które mnie samą zaskoczyło. Mój syn, będąc już w liceum bardzo zapuścił sę w nauce, a do tego dowiedziałam się, że czasem wagaruje. Do tego stopnia, że pierwszy raz byłam wzywana do szkoły. Mąż przeprowadził z nim stanowczą rozmowę, a potrafi mówić stanowczo, dobitnie (a zarazem bez przekleńśtw, bo tego by przy dziecku nie zrobił). Mnie było po prostu przykro. Może nawet nie to, żebym się gniewała. Też chciałam mu coś nagadać, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Przez następny dzień wogóle się nie odzywałam. Kolejnym dniem była sobota, ale mąż musiał być w pracy, córka też się gdzieś wybrała. Zostałamz nim sama w domu. Sam przyszedł do mnie i zaproponował mi, że przyniesie mi gduby pas od spodni i żebym mu nim sprała tyłek, bylebym tylko przestała się na niego gniewać. W tym jednym momencie minął cały żal jaki miałam do niego, oczywiście nie zbiłam go, wogóle mu tego pasa nie kazałam przynosić...