Mnie krew zalewa, gdy słyszę jak na ulicy rodzice zwracają się do swoich dzieci w ten sposób. Za kilka lat będą wyzywać te maluchy, aby mówiły poprawnie i nie sepleniły, albo zapiszą je do logopedy. A sami się do tego przyczyniają, często chyba nawet nieświadomie.
Pamiętam jak urodził się Stasiu to moja mama cięgle sepleniła gdy zwracała się do niego. Musieliśmy z nią przeprowadzić poważną rozmowę na ten temat. Szybko zrozumiała o co nam chodzi i zaczęła mówić normalnie. Teraz, gdy młody zaczyna samodzielnie składać zdania nie ma większego problemu z poprawnym nazywaniem przedmiotów czy czynności. Owszem zdarzają się wyjątki i ma „swoje” słowa, jest to jednak spowodowane tym, że ciągle się uczy i doskonali swoje słownictwo. Gdy go poprawiamy, zwykle po kilku próbach udaje mu się poprawnie powiedzieć dany wyraz.
Przyznam się też do błędu, który niestety popełniam rozmawiając z Stasiem, mimo starań ciężko mi się go pozbyć. Używam bardzo dużo zdrobnień. I młody przejmuje to po mnie :(
A jak to wygląda u Was? Czy zwracacie uwagę na to jak mówicie do dzieci?