Nie byłam jakoś szczególnie bita, ale sposoby wychowawcze moich rodziców miały i nadal mają bardzo zły wpływ na moje życie. Było bicie pasem, kablem od żelazka lub odkurzacza, klęczenie z rękami w górze trzymając książki kucharskie. Wiadomo, że miało się po takim laniu siniaki przez tydzień i na w-fie człowiek ściemniał, że zapomniał stroju, ale jakoś bym to przebolała, gdyby nie sposób w jaki te kary były "zasądzane". Ojciec wracał do domu z delegacji i przychodził nam wlać, bo mama mu kazała. Mówiła "idź im wlej", a on przychodził, ustawiał krzesło i lał na goły tyłek chociaż dziecko nie pamiętało już co zrobiło źle i kiedy to było. Nie było rozmów. Wtedy ona przybiegała i strasznie mnie tuliła. Nienawidziłam jej za to. Zburzyło to całe moje zaufanie do niej. Nie bronię klapsów, ale poza nimi, dziecko powinno wiedzieć, że rodzic to ktoś u kogo zawsze znajdzie się miłość i zrozumienie. Ja nigdy nie mogłam pójść wyżalić się mojej mamie, bo zawsze zostawałam wyśmiana. Boli Cię głowa? A co ja mam powiedzieć? Chcesz to mieć? Najpierw ja sobie kupię. Nudzi Ci się? To umyj naczynia. Nie było pochwał, rozmów o uczuciach (bo dzieci i ryby głosu nie mają i chyba uczuć też), szacunek należał się tylko rodzicom. Nie było "Chodź się poprzytulamy" tylko "daj mamie buzi", a jak pytałam czemu ona mi nie da buzi, to odpowiadała, że ona była pierwsza albo "a zasłużyłaś?". Nie było "kocham Cię córeczko" tylko "powiedz, że kochasz mamusię". Przychodziłaś ze szkoły z 2 - było lanie, z 3 - ochrzan, z 4- czemu nie 5, z 5 - czemu nie 6, z 6 - to przecież oczywiste, bo tylko takie oceny powinnaś dostawać.
Zmarnowałam w życiu wiele szans, bo przejmowałam się komentarzami matki. Wszystkie decyzje podejmowałam pod presją. Jak się za coś zabierałam, zawsze musiało być zrobione idealnie. Wyrzuty sumienia, to moje drugie imię, bo czuję się winna za każdą porażkę. Położyło się to wielkim cieniem na moim dorosłym życiu i zrobię wszystko żeby nie miało wpływu na życie mojego dziecka.