Strasznie się dzisiaj bałam, że mi samochód nie odpali.
Odpalił!!! To sukces, ale niestety sie okazało, że trzeba go oskrobać.
Ola w samochodzie zamarzała (jakieś -28 na termometrze), a ja z drapaczką latałam dookoła samochodu. Ręce mi zdrętwiały. W samochodzie się niby grzało, ale powiem że może zdążyła sie temperatura podnieść o jakieś 2 stopnie może 5. Normalnie nie pamiętam, kiedy ostatnio zrobiło mi się słabo, ale po tym obdrapywaniu i drodze samochodem, kiedy weszłam do szkoły normalnie
myślałam, że zemdleję.
Ola nawet nie zmarzła tak bardzo. Dzieciaków do szkoły dojechało jakieś 50%. Autobus szkolny dojechał tylko raz, potem wysiadł. Kogo dowieźli rodzice dobrze, reszta w domach.
Ale skoro mnie się zrobiło słabo (śniadanie jadłam i goracą kawę piłam) to co tym biednym dzieciakom na przystanku czekającym na autobus??? Przejechała jedna pani samochodem i rozpędziła towarzystwo do domów, co było robić.
Powiem szczerze, że gdyby Ola w taką pogodę miała czekać na autobus, to nie wiem czy bym ją puściła do szkoły... Na szczęście Malwinka pewnie dopiero się podniosła z cieplutkiego łóżeczka .
Zamknij